a więc, nawiązując do poprzedniego wpisu, dziś na budowę weszli panowie od ogrzewania, fak faktem mieli niezły orzech do zgryzienia z tym naszym odpływem, no i zaczęli wiercić w podłodze, głośno pewno było, no i panowie budowlańcy, którzy jeszcze kończą dach, akurat o 10.00 mieli przerwę śniadaniową i poprosili o ciszę, tamci powiedzieli, że chcą robotę skończyć, no więc wyłączył im prąd i zaczęło się... jezu, dobrze, że w pracy nie miałam jak odebrać telefonu, bo bym chyba ich sama rozniosła, bob budowniczy mówi, że jak tamci będą to on jutro nie przychodzi na budowę i pierdzieli, tamci spokojnie mówią, żę chcą, żeby ta sprawa była pomiędzy nimi, żebym się nie denerwowała no i co mam zrobić? pogadałam z bobami, że trzeba wyluzować, grzewcom powiedziałam, żeby dali im o 10.00 te 15 minut przerwy od hałasu no i może się uda, aż się boję jutrzejszego dnia.... dziś była "rozmowa", że nawet któryś po ryju może dostać, więc było ciekawie... powiedziałam mężowi, że chyba za gładko nam wszytskio szło i w końcu się musi coś spier....